Streszczenie:
W niniejszej pracy chciałabym „wrócić” do tekstu powieści Shelley. Tym
samym odrzucam te spośród feministycznych odczytań, które traktują tekst
Frankensteina tylko jako pretekst do wygłaszania ideologicznych przekonań
i manifestów. Mary Shelley napisała i opublikowała utwór literacki, któremu trzeba oddać sprawiedliwość i zarazem zachować wobec niego szacunek.
Traktowanie Frankensteina z góry, jako tekstu, w którym niedojrzała autorka
chciała coś, mniej lub bardziej świadomie, wyrazić, arbitralne wyjaśnianie
sensów zawartych w jej powieści jest – jak powiedziałby Gombrowicz –
upupianiem książki i przede wszystkim jej autorki. Zgodne z interesem szeroko
pojętego feminizmu wydaje mi się raczej przeczytanie Frankensteina tak, jak
czyta się powieści wielkich pisarzy (a nie niedojrzałych pisarek), to znaczy:
niczym świadomy, przemyślany twór. W mojej pracy nie zwracam więc uwagi
na to, czego w książce nie ma (choć być może powinno być) ani na to, czego
jest tam (jak można by sądzić) za mało. Analizie poddaję konstrukcję formalną
utworu i jego język. Typowo męski kult dla słowa (Słowa), wyrastający
z semickiej tradycji czytania Tory, można z powodzeniem przenieść na lekturę
powieści młodej pisarki. Walkę o równouprawnienie Mary Shelley na
literackim Olimpie trzeba rozpocząć od poważnego potraktowania jej samej.